Był początek lutego, koniec pierwszego tygodnia sesji, a my
już miałyśmy zdane wszystkie egzaminy, więc coś trzeba było zrobić z pozostałym
wolnym czasem. Dlaczego więc nie wylecieć do RPA? Pomysł zaiste szalony, ale
nie taki znowu zaskakujący, w końcu przez dwa i pół roku żmudnie uczyłyśmy się
o tym kraju, jego językach (szczególnie intensywnie uczyliśmy się afrikaans –
ok, może nie aż tak intensywnie…), kulturze i historii. Dlatego cała nasza
grupa, aż siedem osób w dodatku samych dziewczyn i dwie wykładowczynie Karen i
Tildie, 7.02. prężnie myślały o tym co spakować i jak to wszystko upchnąć by
się zmieściło do walizek i nie przekroczyło lotniskowych limitów (jak się
później okazało, niektóre miały z tym ostatnim problemy).
Następnego dnia tj.
8.02 miałyśmy wylecieć, z góry ucinając wszelkie spekulacje: i wyleciałyśmy
zostawiając wszelkie konflikty personalne w Polsce. Co ciekawe dla kilku osób
był to pierwszy lot, ale dzięki załodze Lufthansy (na trasie Poznań - Frankfurt)
przeżyłyśmy bez większych problemów a i nie obyło się bez miłych niespodzianek.
Panowie stewardzi, wróć! Uroczy panowie stewardzi przez cały lot nas zabawiali
a na koniec zaprosili do kokpitu by poznać dwie pilotki i trzecią panią
techniczną (pani Kempa z pewnością dopisałaby temu jakąś ideologię). Po
wylądowaniu we Frankfurcie przystąpiłyśmy do klasycznego pogubienia się.
Rozbijanie się na trzy grupki nie było dobrym pomysłem…Na szczęście udało nam
się spotkać pod właściwą bramką do odprawy, po drodze spotykając Tertiusa Kappa,
naszego byłego wykładowcę. Zupełnie nic nadzwyczajnego, spotkać osobę z
Południowej Afryki we Frankfurcie, odprawiającą się do tego samego samolotu.
W
każdym razie, szczęście nas szybko opuściło, ponieważ byłyśmy rozrzucone po
całym samolocie i tylko dwie osoby siedziały razem (musiałam pół samolotu
przesadzić nim udało mi się usiąść obok Kasi). Samolot Airbus A380, niby największy
samolot pasażerski a jednak przestrzeń dla pasażera taka sama jak w tanich liniach
lotniczych. Przyznaję telewizorek w siedzeniu ułatwia jedenastogodzinny lot. Tyle
seriali i filmów, że człowiek nie wie co wybrać J. Po wylądowaniu w Johannesburgu
pierwszy raz od dwóch i pół roku zobaczyłam osiem wykończonych dziewczyn,
których makijaż wtopił się w siedzenia samolotu gdzieś nad Kongo. Nie tak
uroczy widok jakby się mogło wydawać. Jednakże nie zważając na wygląd nic nas
tak nie ucieszyło jak zobaczenie słońca! W Polsce trwała zima, a my miałyśmy
spędzić dwa tygodnie w ciepełku (ciepełku? Wykańczającym upale!)
Po wymienieniu
całej gotówki na Randy (szczegółowa kwota pozostanie w tajemnicy, ale plik był
spory) i wynajęciu busika, którego nazwałyśmy Tokoloshe (złowieszczy kakalud, który
przysparza wielu problemów młodym damom), wyruszyłyśmy do Pretorii, by spędzić
trzy noce u ojca Karen, w akompaniamencie basenu i psa Bulli. Wszyscy,
dosłownie wszyscy byli nami zainteresowani i ochoczo zaczynali rozmowę w
afrikaans. Przyjęłyśmy zasadę: uśmiechaj się i mów ja (tak) – działało dopóki ktoś nie zadał pytania, na które
odpowiedź tak nie zdawała egzaminu.
Szybko
miałyśmy się przekonać co RPA ma dla nas do zaoferowania, od płotów pod
napięciem przez wielkie pomniki po małe lwiątka.
Dziękujemy
wszystkim naszym sponsorom:
Pepco
WA
UAM
AfriForum
Przedszkole
Ptyś
Patronat
medialny:
dlaStudenta.pl
Polish - African Chamber of Commerce
Goggas (w tym poście reprezentowane przez Weronikę)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz