sobota, 5 kwietnia 2014

12.02- Król Lew nadchodzi

Z nastaniem poranka przyszedł czas pożegnań. To była już ostatnia noc spędzona w Peter's Guest House, należącym do taty Karen. Po smakowitym ( i jak zawsze obfitym) śniadanku wyruszyłyśmy w dalszą drogę. Opuszczając Pretorię każda z nas uroniła łezkę. Ale chwileczkę… to jeszcze nie koniec- tak naprawdę to był dopiero początek naszej wspaniałej przygody w magicznym kraju jakim jest RPA. 




Tak więc po otarciu łez, nasz wierny kompan Tokolshe zabrał nas na swój pokład- kierunek Apartheid Museum. Ponownie mogłyśmy skonfrontować wiedzę z zakresu historii zdobytą na zajęciach z tragiczną rzeczywistością lat 1948-1994 kiedy to system rasowej segregacji został wprowadzony na terenie Południowej Afryki. 


Aby przybliżyć zwiedzającym realia tamtego czasu, wejście do muzeum zostało podzielone na dwie części. Zgodnie z informacją podaną na bilecie, połowa naszej grupy wchodziła wejściem przeznaczonym dla osób o białej karnacji, natomiast druga połowa udała się do wejścia dla tzw. „Nie-blankes”, czyli osób o czarnym kolorze skóry. 





Bez wątpienia Apartheid Museum jest jednym z najwspanialszych muzeów na świecie. Wstrząsające wydarzenia okresu apartheidu ukazane są za pomocą autentycznych fotografii oraz filmów. Stopień okrucieństwa człowieka wobec bliźniego potrafi być niewyobrażalny. W Polsce na lekcjach historii wspomina się o tragedii narodu żydowskiego w trakcie II wojny światowej, podkreśla się bezduszność hitlerowców i ich nieludzkie metody działania. Jednak nikt nigdy nie mówi o tragedii, która rozegrała się w RPA pod rządami Partii Narodowej. Apartheid głoszący konieczność osobnego rozwoju społeczności różnych ras, zalicza się do jednej z największych tragedii ludzkości XX w. 


















Oczywiście w Apartheid Museum nie mogło zabraknąć wystawy dotyczącej największego w historii bojownika o wolność, zjednoczenie i równość wszystkich mieszkańców Afryki Południowej- Nelsona Mandeli. Jego poruszające przemówienia, gesty zostały uwiecznione na filmach i fotografiach, aby jego dziedzictwo nigdy nie popadło w zapomnienie. Niezwykle wzruszającym momentem w trakcie zwiedzania muzeum było złożenie wpisu w księdze kondolencyjnej wystawionej po śmierci Madiby. Był on światełkiem oświetlającym drogę do zjednoczenia RPA.








Po wizycie w Apartheid Museum i chwilach zadumy oraz refleksji, przyszedł czas na nabranie sił na nowe przygody i napełnienie żołądków. Karen, jak kochająca mamusia, zaopatrzyła nas w smakowite kanapeczki :) 




I wtedy nadszedł czas na…safari. Lion Park w Johannesburgu to miejsce magiczne. Była to dla nas okazja aby obcować z dzikimi zwierzętami w ich naturalnym środowisku. Teraz niczym Krystyna Czubówna postaramy się zrelacjonować to co zobaczyłyśmy. 



Zebra- ssak z rodziny koniowatych charakteryzujący się obecnością białych pasów na czarnej sierści. Aha- i wszystko jasne. Największa tajemnica ujrzała światło dzienne- zebra jest czarna w białe paski :) 




Nie da się jednak ukryć, że naszym największym marzeniem było zobaczyć samego Króla Lwa. I oto on- niestety troszkę zaspany i zbyt leniwy żeby powitać nas gromkim rykiem. Razem ze swoimi „koleżankami” wygrzewał się w południowoafrykańskim słoneczku. 




Na terenie Lion Park udało nam się również dostrzec majestatyczne gepardy i likaony. 



Nieco zawstydzona i przestraszona była jakże słodka żyrafa. 



Nasze serca zdecydowanie podbiły surykatki. Jedna z nich uciekła nawet poza ogrodzenie. Z pewnością nie chciała się z nami rozstawać.



Największa atrakcja czekała jeszcze na nas. Zabawa z małymi lwiątkami! Czy może być coś piękniejszego? Maluszki były niezwykle przyjazne i…. troszkę śpiące. Jednak to wydarzenie na zawsze pozostanie w naszej pamięci. 



Szczególnie Dorota wczuła się w klimat Króla Lwa :) 




Po tym dniu pełnym wrażeń udałyśmy się do mieszkania Karien Brits, która była tak miła i zaoferowała nam nocleg. 






Dziękujemy wszystkim naszym sponsorom:
Pepco
WA UAM
AfriForum
Przedszkole Ptyś

Patronat medialny:
dlaStudenta.pl 
Polish - African Chamber of Commerce


Julia w imieniu Goggas

sobota, 29 marca 2014

11.02


Rankiem, tuż po spotkaniu z Solidariteit, niektóre z nas odczuwały lekki dyskomfort. Z tego względu należało zjeść porządne śniadanie. Jak zwykle uraczono nas obfitym posiłkiem, z którego wszystkie wyszłyśmy z pełnymi brzuchami. Tak przygotowane na nadchodzący dzień, byłyśmy gotowe stawić czoła Uniwersytetowi w Pretorii.

Wspomniane wcześniej prawdziwe południowoafrykańskie śniadanie nie jest w tej opowieści bez znaczenia. Na pewno każdy z was zna to przyjemne uczucie kulinarnego spełnienia po obfitym posiłku, kiedy to organizm nastawiony jest na trawienie niesamowitej ilości jedzenia, które zostało mu dostarczone. W takim właśnie stanie, dodatkowo jeszcze rozleniwione oślepiającym słońcem, dotarłyśmy na kampus Uniwersytetu. Kiedy weszłyśmy do pokoju, zgodnie z zasadami południowoafrykańskiej gościnności uraczono nas smakołykiem zwanym melktart oraz innymi pysznościami, o których istnieniu wiedziałyśmy z zajęć. Niektóre z nas uległy pokusie i skosztowały słodkości; reszta uśmiechała się tylko nad filiżanką kawy lub herbaty, nie będąc w stanie zjeść ani kęsa więcej. 


Po krótkiej rozmowie nadeszła pora na naszą prezentację. Julia, Weronika i Iza podjęły się zadania opowiedzenia o naszym wydziale oraz o tym, czym się zajmujemy.


Po krótkiej prezentacji i trochę dłuższej rozmowie z Wydziałem Języka Afrikaans, wszystkie poszłyśmy obejrzeć kampus akademicki.
W Polsce, przynajmniej w Poznaniu, nie ma za bardzo, co oglądać w kategorii kampusów. Większość wydziałów rozrzucona jest po mieście, a jeśli gdzieś jest inaczej, to i tak nie jest to w stanie dorównać pięknem kampusowi Uniwersytetu w Pretorii.


Przez całą podróż czułyśmy się jak w filmie. Kampus Uniwersytetu w Pretorii nie był tylko kompleksem budynków wzniesionych obok siebie. Wyglądało to bardziej jak osobne miasteczko, a ludzie w nim przebywający jak jego mieszkańcy. Po raz pierwszy w naszym życiu miałyśmy możliwość zobaczenia prawdziwego kampusu, z parkami, pięknymi budynkami, a nawet pubami.





W prażącym słońcu, wśród studentów Uniwersytetu, przemierzałyśmy pieszo rozległy kampus i chłonęłyśmy jego atmosferę.


Zmęczone, nie tylko stresem, ale i upałem, wróciłyśmy do naszych pokojów, aby przez kilka godzin ochłonąć, odpocząć i przemyśleć to, czego właśnie doświadczałyśmy. Siedziałyśmy przy wspólnym stole jedząc i rozmawiając. Każda z nas, przez te kilka godzin odetchnęła, zrelaksowała się i przygotowała na nadchodzące atrakcje. 


Kiedy dojechałyśmy na miejsce, dowiedziałyśmy się już jak spędzimy następne kilkadziesiąt minut - przy największych hitach muzycznych w historii.


Po takim zakończeniu dnia nie mogłyśmy się doczekać, co przyniesie następny. 






Dziękujemy wszystkim naszym sponsorom:
Pepco
WA UAM
AfriForum
Przedszkole Ptyś

Patronat medialny:
dlaStudenta.pl 
Polish - African Chamber of Commerce



Iza

niedziela, 23 marca 2014

10.02 czyli kolejny dzień w mięsnym raju


Rozpoczynając kolejny dzień tradycyjnie, od jedzenia, poddenerwowane, ale i pełne nadziei, zapakowałyśmy się w końcu do vana (któremu nadałyśmy wdzięczne imię „Tokoloshe”). Jeszcze poprzedniego wieczoru dopracowywałyśmy szczegóły przebiegu zajęć, które miałyśmy odbyć w Eersterust Kleuter w Pretorii. Grupa naszych tymczasowych uczniów miała składać się z czterdzieściorga cztero-, pięciolatków… więc byłyśmy PRZERAŻONE! Naszym ambitnym planem było opowiedzenie legendy powstania stolicy Polski (Warszawy – przyp. autora) w języku afrikaans. Świadome naszych braków, dzielnie podołałyśmy trudowi przedstawienia bajkowej historii o zakochanej parze syreny i rybaka południowoafrykańskim przedszkolakom. Mimo początkowych nerwów wystarczyło kilka minut w klasie abyśmy zakochały się w każdym z dzieci i chciały spędzić kolejne kilka dni w tym miejscu. Snułyśmy już plany o zabraniu dzieci ze sobą do Polski, kiedy nasza wykładowczyni wyrwała nas z zamyślenia i  oznajmiła, że musimy jechać dalej… Po otrzymaniu tysiąca uścisków z czterdziestu par maleńkich rączek, z żalem oddalałyśmy się od miejsca, w którym zostawiłyśmy cząstkę siebie.





Kolejnym punktem planu dnia było zwiedzanie Vootrekker Monument i Afrikaner Heritage Centre. Pan przewodnik, onieśmielony naszą wiedzą z zakresu historii i geografii RPA, po kilku minutach już przestał dziwić się naszemu wymownemu kiwaniu głowami („Tak, tak, to wiemy”, „Yhym, to też wiemy”, „Tak, pamiętamy to”). (Z tego miejsca chciałybyśmy serdecznie podziękować i pozdrowić Pana Profesora Kocha i Panią Doktor Dynarowicz.)




Już nieco zmęczone afrykańskim słońcem, udałyśmy się do naszego pensjonatu i wzięłyśmy szybką kąpiel w basenie. W tym czasie na grillu (tzw.: braai) smażyło się już kilkanaście rodzajów mięsa, więc po orzeźwiającym kontakcie z wodą byłyśmy gotowe na kolejne podejście próby poradzenia sobie z niewyobrażalną ilością jedzenia. Tylko po co?! Nie byłyśmy świadome, że za sekundę udamy się do jednego z naszych sponsorów, gdzie czeka nas kolejna porcja południowoafrykańskiej gościnności!


AfriForum jest częścią związku zawodowego Solidariteit i organizacją walczącą o równe prawa obywatelskie. Członkowie AfriForum zaprosili nas na niesamowitą kolację, gdzie miałyśmy okazję opowiedzieć o sobie, naszej uczelni i Poznaniu, a także posłuchać czym dokładnie zajmują się i kim właściwie są nasi sponsorzy. Co po raz kolejny dla nas przygotowano? Obfity posiłek. Czy byłyśmy w stanie go zmieścić? Nie. Nasze żołądki krzyczały rozpaczliwie „Nieeee! Więcej nie damy rady!”. Kolacja bowiem składała się  ze stu tysięcy rodzajów mięsa, dyniowych placuszków, mieliepap, warzyw w sosie i innych wymyślnych dań. Oprócz tego otrzymałyśmy również paczkę pamiątkowych podarunków od AfriForum – jak np.: czapki i koszulki.



Następnie przyszedł czas na kulturalną integrację na najwyższym poziomie. Wieczór przepełniony rozmowami o kulturze i sztuce, spędziliśmy w studenckim pubie. Pełna kultura przy degustacji tradycyjnych, południowoafrykańskich trunków, wyrafinowane konwersacje pełne szlacheckich obyczajów i arystokratycznych manier, oraz pogłębianie wiedzy poprzez wymianę poglądów – tak upłynął nam kolejny wieczór w Pretorii.


I tylko ten niepokojący ból głowy następnego ranka…



Dziękujemy wszystkim naszym sponsorom:
Pepco
WA UAM
AfriForum
Przedszkole Ptyś

Patronat medialny:
dlaStudenta.pl 
Polish - African Chamber of Commerce

Ligia w imieniu Goggas

piątek, 21 marca 2014

               Egzaminy, sesja? Przepraszam, co to takiego??!

Rozpakowując nasze walizki w domu gościnnym Peter's Guest House, w którym miałyśmy spędzić 3 kolejne noce, szukałyśmy właściwie jednego- strojów kąpielowych! Okazały się one tak potrzebne jak woda, powietrze, a raczej... mięso. Tak, to odpowiednie porównanie jak na południowoafrykańskie realia: "potrzebne jak mięso". Chwila moment i nie ma nas w pokojach- wypatrujcie pand wylegujących się na brzegu basenu (nie zawsze chciało nam się zmyć z twarzy makijaż przed zniknięciem w tafli basenowej wody).

 
Niedzielne popołudnie mijało nam pod znakiem słodkiego lenistwa- cudowna pogoda zapraszająca nas do czystego niebytu, przepyszny "braai", odpowiednik polskiego grilla, przygotowany przez gospodarzy, miłe towarzystwo przyjaciół Karen, ogólna atmosfera wakacji, która stopniowo czyściła nam umysły z takich pojęć jak notatki, nauka, egzamin...


Jako osoba wierząca planowałam udać się do kościoła, aby uświęcić Dzień Pański i dzięki uprzejmości ojca Karen było to możliwe. Niestety kościoła katolickiego nie było w pobliżu, więc wraz z Julią udałyśmy się do pobliskiego kościoła metodystycznego Willows Methodist Church (https://www.facebook.com/willowsmethodist). Po początkowym szoku- miejsce to nie przypominało kościoła, do którego chodzimy w Polsce, na scenie znajdowała się perkusja, elektryczne gitary- byłyśmy gotowe na jego kolejną dawkę. Przy akompaniamencie głośnej, skocznej muzyki modliliśmy się śpiewem, nerwowo zerkając na ludzi podskakujących w rytm muzyki, klaszczących w dłonie. Był to dla nas kulturowy szok, jesteśmy bowiem przyzwyczajone do innych form wysławiania Boga. A szkoda- było w tym coś magicznego, mocnego.

 

Dziękujemy wszystkim naszym sponsorom:
Pepco
WA UAM
AfriForum
Przedszkole Ptyś
Patronat medialny:
dlaStudenta.pl 
Dora

piątek, 14 marca 2014

Jeszcze raz, tym razem od początku.

Był początek lutego, koniec pierwszego tygodnia sesji, a my już miałyśmy zdane wszystkie egzaminy, więc coś trzeba było zrobić z pozostałym wolnym czasem. Dlaczego więc nie wylecieć do RPA? Pomysł zaiste szalony, ale nie taki znowu zaskakujący, w końcu przez dwa i pół roku żmudnie uczyłyśmy się o tym kraju, jego językach (szczególnie intensywnie uczyliśmy się afrikaans – ok, może nie aż tak intensywnie…), kulturze i historii. Dlatego cała nasza grupa, aż siedem osób w dodatku samych dziewczyn i dwie wykładowczynie Karen i Tildie, 7.02. prężnie myślały o tym co spakować i jak to wszystko upchnąć by się zmieściło do walizek i nie przekroczyło lotniskowych limitów (jak się później okazało, niektóre miały z tym ostatnim problemy). 

Następnego dnia tj. 8.02 miałyśmy wylecieć, z góry ucinając wszelkie spekulacje: i wyleciałyśmy zostawiając wszelkie konflikty personalne w Polsce. Co ciekawe dla kilku osób był to pierwszy lot, ale dzięki załodze Lufthansy (na trasie Poznań - Frankfurt) przeżyłyśmy bez większych problemów a i nie obyło się bez miłych niespodzianek. Panowie stewardzi, wróć! Uroczy panowie stewardzi przez cały lot nas zabawiali a na koniec zaprosili do kokpitu by poznać dwie pilotki i trzecią panią techniczną (pani Kempa z pewnością dopisałaby temu jakąś ideologię). Po wylądowaniu we Frankfurcie przystąpiłyśmy do klasycznego pogubienia się. Rozbijanie się na trzy grupki nie było dobrym pomysłem…Na szczęście udało nam się spotkać pod właściwą bramką do odprawy, po drodze spotykając Tertiusa Kappa, naszego byłego wykładowcę. Zupełnie nic nadzwyczajnego, spotkać osobę z Południowej Afryki we Frankfurcie, odprawiającą się do tego samego samolotu. 

W każdym razie, szczęście nas szybko opuściło, ponieważ byłyśmy rozrzucone po całym samolocie i tylko dwie osoby siedziały razem (musiałam pół samolotu przesadzić nim udało mi się usiąść obok Kasi). Samolot Airbus A380, niby największy samolot pasażerski a jednak przestrzeń dla pasażera taka sama jak w tanich liniach lotniczych. Przyznaję telewizorek w siedzeniu ułatwia jedenastogodzinny lot. Tyle seriali i filmów, że człowiek nie wie co wybrać J. Po wylądowaniu w Johannesburgu pierwszy raz od dwóch i pół roku zobaczyłam osiem wykończonych dziewczyn, których makijaż wtopił się w siedzenia samolotu gdzieś nad Kongo. Nie tak uroczy widok jakby się mogło wydawać. Jednakże nie zważając na wygląd nic nas tak nie ucieszyło jak zobaczenie słońca! W Polsce trwała zima, a my miałyśmy spędzić dwa tygodnie w ciepełku (ciepełku? Wykańczającym upale!) 

Po wymienieniu całej gotówki na Randy (szczegółowa kwota pozostanie w tajemnicy, ale plik był spory) i wynajęciu busika, którego nazwałyśmy Tokoloshe (złowieszczy kakalud, który przysparza wielu problemów młodym damom), wyruszyłyśmy do Pretorii, by spędzić trzy noce u ojca Karen, w akompaniamencie basenu i psa Bulli. Wszyscy, dosłownie wszyscy byli nami zainteresowani i ochoczo zaczynali rozmowę w afrikaans. Przyjęłyśmy zasadę: uśmiechaj się i mów ja (tak) – działało dopóki ktoś nie zadał pytania, na które odpowiedź tak nie zdawała egzaminu. 

Szybko miałyśmy się przekonać co RPA ma dla nas do zaoferowania, od płotów pod napięciem przez wielkie pomniki po małe lwiątka.














Dziękujemy wszystkim naszym sponsorom:
Pepco
WA UAM
AfriForum
Przedszkole Ptyś

Patronat medialny:
dlaStudenta.pl 
Polish - African Chamber of Commerce

Goggas (w tym poście reprezentowane przez Weronikę)